Różnica pomiędzy HTTPS a HTTP i rola certyfikatów

Różnica pomiędzy HTTPS a HTTP i rola certyfikatów

Planując, jak wydostać się ze swojej niezbyt komfortowej sytuacji finansowej, Ty i Twoja radosna paczka nierozgarniętych kumpli z podwórka obmyślacie plan równie zuchwały, co ryzykowny - skok na skarbiec lokalnego bossa.

Słabo by było, gdyby ktoś pokrzyżował Wam szyki, przykładając szklankę do ściany i podsłuchując każdy szczegół tej misji, prawda?

Rozsądnie więc włączacie radio - nie po to, żeby posłuchać hitów z listy przebojów, ale by zagłuszyć ewentualnych podsłuchiwaczy. Szum, zniekształcenia, przester - wszystko po to, żeby nikt spoza ekipy nie zrozumiał ani słowa.
I właśnie tak, w filmowym (pun intended) skrócie, wygląda różnica między HTTP a HTTPS.

HTTP to rozmowa przy cienkiej ścianie. HTTPS - to ta sama rozmowa, ale zagłuszona radiem, zabezpieczona i niemożliwa do podsłuchania.

A żeby ten radiowy szum faktycznie działał, potrzebny jest ktoś, kto potwierdzi, że faktycznie szum zagłusza treści - tym kimś w świecie Internetu jest certyfikat SSL/TLS.

To on jest Twoim gwarantem, że nikt się nie podszywa pod ekipę, nikt nie fałszuje przekazu i, że cała komunikacja między Tobą a serwerem jest zaszyfrowana tak skutecznie, że nawet najcierpliwszy gangster z kubkiem przy ścianie niczego się nie dowie.

W świecie cyfrowym to „przykładanie szklanki do ściany” wygląda trochę inaczej.

Nie trzeba podsłuchiwać przez tynk - wystarczy kilka linijek kodu, żeby zobaczyć, co leci między Twoim komputerem a serwerem.

Ktoś w sieci Wi-Fi, dostawca Internetu, a nawet źle skonfigurowany router potrafią podglądać dane, które przesyłasz przez zwykły HTTP.

Loginy, hasła, dane kart – wszystko wędruje przez sieć jak listy bez kopert.

HTTPS dodaje tę kopertę, a certyfikat SSL/TLS to podpis, który potwierdza, że list trafi dokładnie tam, gdzie powinien - i nikt po drodze go nie otworzy.

“To połączenie nie jest bezpieczne

Na pewno kojarzysz ten ekran, który wita Cię ostrzegawczym czerwonym komunikatem albo żółtym trójkątem z wykrzyknikiem - jakby przeglądarka chciała powiedzieć: „Naprawdę chcesz to zrobić?”

Komunikat ostrzegawczy na szarym tle informujący, że strona nie obsługuje bezpiecznego połączenia HTTPS. Widoczne są przyciski "Przejdź do witryny" i "Wróć".

Przykład ostrzeżenia, może się różnić w zależności od przeglądarki.

W praktyce oznacza to, że informacje, które zamierzasz wysłać, lecą prosto w eter - bez żadnego „radiowego szumu”, który mógłby je ukryć przed nieproszonymi uszami.

Jeszcze kilka lat temu nikt nie zwracał na to uwagi - przeglądarki nie ostrzegały, szyfrowanie było luksusem, a HTTPS zarezerwowanym dla banków i sklepów online.
Dziś szyfrowanie to standard, a brak certyfikatu SSL/TLS budzi większe podejrzenia niż czarna furgonetka pod oknem z napisem kwiaciarnia.

Dlaczego tak się stało?
Oczywiście - dla bezpieczeństwa. Ale nie tylko.
Drugim powodem jest to, że współczesne komputery (a serwery to też komputery) są na tyle wydajne, że dodatkowe szyfrowanie i deszyfrowanie danych nie stanowi już takiego obciążenia. To, co kiedyś spowalniało, dziś działa tak płynnie, że nawet nie zauważysz różnicy - poza tą kłódeczką w pasku adresu.

Dlaczego HTTPS stał się obowiązkowy?

Jak to mówią rodzice wciskający dziecku warzywa, których nie chce jeść mówiąc "to dla Twojego dobra!". 

A na poważnie to oznaka rozwoju, dzięki któremu jest bezpieczniej.

  1. Po pierwsze - SEO
    Google otwarcie przyznało, że HTTPS wpływa na pozycję w wynikach wyszukiwania.
    Jeśli masz stronę bez certyfikatu, to nie tylko przeglądarka będzie się krzywić - Google też uzna Cię za mniej godnego zaufania.
    Innymi słowy: brak HTTPS to jak przyjść na rozmowę kwalifikacyjną w sandałach i skarpetkach. Technicznie można, ale nie licz na awans.
  2. Po drugie - zaufanie użytkowników
    Nawet jeśli Twoja strona nie przetwarza płatności, ludzie zwracają uwagę na kłódeczkę w pasku adresu.
    Brak HTTPS to czerwone światło w oczach użytkownika: „Czy ta strona jest bezpieczna?”, „czy to na pewno oficjalna strona firmy?”.
    Jeśli odwiedzający ma choć cień wątpliwości - po prostu kliknie wstecz.
    I po kliencie.
  3. Po trzecie - kompatybilność
    Niektóre przeglądarki i API blokują działanie skryptów lub formularzy na stronach bez HTTPS.
    Więc nawet jeśli nie zależy Ci na SEO ani na wizerunku (serio?), to i tak technologia wymusi na Tobie zmianę.
    Nowoczesny web to web szyfrowany.
Pasek adresu przeglądarki pokazuje https://mojadomena.pl z plakietką bezpieczeństwa i znacznikiem wyboru, obok dużej żółtej tarczy oznaczonej SSL, symbolizującej bezpieczny certyfikat SSL.

Jak działa certyfikat i bezpieczne połączenie?

Rozwijając plan - okazuje się, że aby go zrealizować, musicie nawiązać kontakt z zewnętrznymi jednostkami. Nowi ludzie, inne organizacje - nie są częścią waszej ekipy, ale bez nich skok się nie uda.
Nazwijmy ich: serwerami.

Żeby komunikacja między Twoją grupą a tymi serwerami przebiegała bezpiecznie, musicie najpierw podać sobie rękę - czyli wykonać tzw. handshake.
To moment, w którym obie strony ustalają, kim są, czy mogą sobie ufać i jak będą ze sobą rozmawiać, żeby nikt postronny nie zrozumiał ani słowa.

Proces ten składa się z kilku etapów, których finałem jest ustalenie wspólnego klucza szyfrującego - swoistego języka kodowego, dzięki któremu wiadomości przekazywane między przeglądarką a serwerem będą mogły być rozszyfrowane tylko przez nich.

W praktyce wygląda to mniej więcej tak:

  1. Przeglądarka (Twoja ekipa): „Hej, chcemy pogadać, ale bez świadków.”
  2. Serwer (zewnętrzna jednostka): „Jasne, ale najpierw zobacz mój certyfikat - dowód, że jestem kimś, za kogo się podaję.”
  3. Przeglądarka sprawdza certyfikat u zaufanego urzędu (CA), czyli kogoś, kto potwierdza tożsamość wszystkich w tej grze.
  4. Jeśli wszystko się zgadza, strony wymieniają klucze, uzgadniają szyfrowanie i… transmisja staje się bezpieczna.

Od tego momentu nawet jeśli ktoś podsłuchuje rozmowę, usłyszy tylko ciąg losowych znaków - bo bez klucza nie zrozumie nic.

W całym tym procesie certyfikat SSL/TLS pełni rolę gwaranta zaufania - to on potwierdza, że po drugiej stronie naprawdę stoi właściwy serwer, a nie ktoś podszywający się pod niego.

Bez certyfikatu handshake byłby jak uścisk dłoni z kimś w kominiarce – możesz się przywitać, ale nie masz pojęcia, z kim rozmawiasz.

Dzięki certyfikatowi przeglądarka wie, że może mówić otwarcie (czy raczej szyfrować bez stresu), bo ma pewność, że nikt nie fałszuje tożsamości i nikt nie wtrąci się do rozmowy.

Gdzie naprawdę wędrują Twoje dane?

Czy to wszystko jest warte zachodu? Jakie są szanse na to, że dane przejmie w końcu ktoś , kto nie powinien.

Warto też wiedzieć, że połączenie z serwerem to nie żaden magiczny, prywatny tunel między Tobą a stroną.
Twoje dane nie biegną prostą ścieżką — one skaczą z urządzenia na urządzenie, z serwera na serwer, przez routery, przełączniki, punkty wymiany ruchu, serwery DNS i całą masę sprzętu pośredniczącego.

Każdy z tych punktów — teoretycznie — mógłby zajrzeć do tego, co przesyłasz.
I właśnie dlatego szyfrowanie jest tak kluczowe.

Dzięki HTTPS nawet jeśli Twoje dane przejdą przez dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt różnych maszyn zanim dotrą do celu, żadne z nich nie będzie w stanie zajrzeć do środka.

Wszystko, co zobaczą po drodze, to nieczytelna plątanina znaków, której sens zna tylko przeglądarka i serwer — bo tylko one mają klucz do odszyfrowania rozmowy.

Bez HTTPS Twoje dane lecą jak pocztówka.
Z HTTPS — jak zamknięta koperta z pieczęcią, której nikt po drodze nie otworzy.

Grafika porównuje darmowe SSL i płatne SSL. Po lewej żółta kłódka ze znakiem zapytania i Free SSL; po prawej czarna kłódka ze znakiem zapytania i Paid SSL; duża tarcza VS pośrodku.

Darmowy czy komercyjny certyfikat — czy naprawdę warto dopłacać?

Darmowe certyfikaty, jak Let’s Encrypt, to świetne rozwiązanie — szybkie, automatyczne i w zupełności wystarczające dla większości stron wizytówek, blogów czy małych sklepów.
Działają dokładnie tak samo jak płatne — szyfrują połączenie, chronią dane, dodają kłódeczkę w pasku.

Więc... po co w ogóle płacić?

Ano właśnie.
Bo szyfrowanie to tylko połowa historii.

Let’s Encrypt to trochę jak darmowa plakietka z napisem „Gość z dostępem” – wpuszczą Cię, ale nikt za Ciebie nie ręczy.

Certyfikaty komercyjne to z kolei legitymacje z hologramem, podpisem i potwierdzeniem, że naprawdę jesteś tym, za kogo się podajesz.

Za nimi stoi konkretna firma (np. DigiCert, Sectigo, GeoTrust), która nie tylko wystawia dokument, ale też bierze odpowiedzialność - czasem nawet finansową - gdyby coś poszło nie tak.

Co realnie dają płatne certyfikaty:

  • Gwarancję tożsamości – weryfikują dane organizacji, a nie tylko domenę.
  • Wsparcie techniczne i gwarancję ubezpieczeniową (tak, to istnieje — czasem do setek tysięcy dolarów).
  • Dłuższy okres ważności – Let’s Encrypt wymaga odświeżenia co 90 dni, a płatne działają zwykle rok lub dwa.
  • Lepsze zarządzanie dla większej liczby domen lub subdomen – tzw. certyfikaty SAN lub Wildcard.
  • Wyższy poziom zaufania w systemach B2B i korporacyjnych – tam, gdzie audytorzy lub partnerzy faktycznie to sprawdzają.

Kiedy darmowy wystarczy:

  • Masz prostą stronę firmową, landing page lub blog.
  • Nie przetwarzasz danych klientów poza podstawowymi formularzami.
  • Utrzymujesz stronę na serwerze, który automatycznie odnawia certyfikat (np. cPanel, Cloudflare, DirectAdmin).

A kiedy lepiej zapłacić:

  • Prowadzisz e-commerce, system rezerwacji, logowanie użytkowników lub przetwarzasz dane osobowe.
  • Działasz w branży medycznej, finansowej, edukacyjnej lub B2B, gdzie reputacja i audyty mają znaczenie.
  • Masz wiele domen/subdomen i chcesz je spiąć jednym certyfikatem Wildcard.
  • Nie chcesz się martwić automatyzacją, odnowieniami i błędami, które potrafią rozłożyć stronę na łopatki.

Podsumowanie.

Plan został dopięty. Radio gra, szum zagłusza rozmowy, certyfikat czuwa, a ekipa działa w pełnej konspiracji.

Podsłuchiwacze odchodzą z kwitkiem, a Twój plan (czytaj: dane klientów, loginy, płatności) zostaje w bezpiecznym sejfie.

HTTPS to dziś nie luksus, tylko zdrowy rozsądek — taka podstawowa zasada cyfrowego BHP.
A jeśli Twoja strona wciąż nadaje na otwartej częstotliwości (HTTP), to czas najwyższy włączyć radio, zanim ktoś przyłoży szklankę do ściany.

FAQ

Czy mogę samodzielnie zainstalować certyfikat?

Tak, większość hostingów oferuje automatyczne wdrożenie Let’s Encrypt z poziomu panelu. Dla certyfikatów komercyjnych potrzebujesz tylko wygenerować CSR i podpiąć pliki — proces trwa kilka minut. Jeśli nie masz pojęcia, co to CSR — to znak, że warto dać to zrobić komuś, kto wie.

Czy HTTPS całkowicie chroni przed atakami?

Nie. Chroni komunikację, nie Twoją głupotę. HTTPS nie uratuje Cię, jeśli klikniesz w link do „banku” z literówką w adresie, nie aktualizujesz systemu albo zostawisz hasło zapisane w notatniku. To ważny element bezpieczeństwa, ale nie jedyny — jak pas w samochodzie: pomaga, ale nie gwarantuje, że nie wjedziesz w drzewo.

Co się stanie, jeśli certyfikat wygaśnie?

Najprościej: użytkownicy zobaczą duży, czerwony komunikat „Połączenie nie jest bezpieczne” i uciekną szybciej, niż zdążysz powiedzieć „odnów certyfikat”. Przeglądarki blokują dostęp do stron z wygasłym certyfikatem, traktując je jak potencjalne zagrożenie. Dlatego lepiej nie „zapomnieć” o odnowieniu — albo ustawić automatyczne przedłużanie.

Adam Anlauf
Adam Anlauf

CEO

O autorze.

Od lat związany z szeroko rozumianą informatyką. Pierwszą stronę stworzyłem w liceum, za co otrzymałem wyróżnienie.

Ciągle uczę się, aby dorównać tempu rozwoju nowoczesnych technologii łącząc je z wiedzą o psychologii aby zwiększać skuteczność stron i aplikacji internetowych.