Ślepe uliczki na stronach internetowych

Było już o tym, że prowadzenie samochodu z nawigacją, która nie wie dokąd jedzie, to jak trafić na stronę 404. Walisz w ścianę, odbijasz się, niby nic wielkiego, ale konsekwencje mogą być jak najbardziej realne – również finansowe.
Było też o stronach błędów i o tym, jak zamiast wyglądać jak wirtualny środkowy palec dla użytkownika, mogą być czymś bardziej ludzkim. Bo zwykła 404 bez polotu to dokładnie ten sam vibe co mało zaangażowany pracownik: swoje zrobił, ale się nie wychyla – bo i tak na awans nie liczy.
Ale co, jeśli te wirtualne ściany nie są aż tak oczywiste? Jeśli przeglądasz stronę, myślisz sobie: „spoko, spoko, lecę dalej, bo czeka mnie pilates”… i nawet nie zauważasz, że właśnie odpuściłeś coś ważnego? Może tam brakowało elementu, który by powiedział: „hej, zostań tu jeszcze chwilę – pilates nie ucieknie, ale tu możesz znaleźć coś wartościowego”.
To nie są techniki tak uzależniające jak doomscrolling na TikToku, gdzie obiecujesz sobie „jeszcze tylko jedno wideo”, a kończysz 20 lat później w pokoju bez klamek i ktoś mówi do Ciebie „proszę pacjenta, niech pacjent się uspokoi” (wbijając Ci igłę ze środkiem uspokajającym) – ale działają. I co najważniejsze: są pomocne nie tylko dla użytkownika, ale też dla Ciebie, Twoich klientów i całego biznesu.

Strony wpisu blogowego bez CTA.
Zaczniemy od blogów – bo czemu nie, kolejność to i tak rzecz względna. Jeśli Twoja firma (albo Ty sam, geniuszu klawiatury) regularnie wrzucasz wpisy, ale nie kierujesz czytelnika dalej, to gratulacje: właśnie tracisz zaangażowanie, leady, biznes… i może nawet sens życia (ok, tego ostatniego raczej nie, ale bywa).
Najczęstszy błąd? Brak dalszej ścieżki.
Odwiedzający przeczytał Twój wpis i… tyle. Czerń, pustka, cisza jak po niezręcznym żarcie na spotkaniu firmowym. I naprawdę liczysz, że ktoś z własnej woli zacznie klikać po Twoim blogu jak binge-watcher Netfliksa?
Co można zrobić zamiast?
- Linki do powiązanych usług/produktów
To najprostszy i najbardziej logiczny krok. Opisujesz problem → pokazujesz rozwiązanie → dajesz usługę/produkt, który to ogarnia za klienta.
Przykład: piszesz o SEO → linkujesz do swojej oferty SEO.
Przykład w e-commerce: recenzja nowej kawy → link do sklepu z kawą. - Zapis na newsletter
Skoro już tworzysz wartościowe treści, to czemu nie dać ludziom opcji, żeby wracali po więcej? Niech Twoje wpisy lądują w ich skrzynkach, zamiast liczyć, że „jakoś trafią z powrotem”. - Grupy społecznościowe (WhatsApp, Telegram)
Jeśli nie newsletter, to może grupa, gdzie Twoi czytelnicy dostaną dostęp do wiedzy, nowości albo (dajmy na to) okazjonalnego mema. - Formularz kontaktowy / darmowa konsultacja
Zero usług, zero newslettera, zero grup? No to chociaż daj prosty formularz: „Hej, chcesz pogadać? Kliknij tutaj”. Lepiej mieć plan Z niż żadnego. - Udostępnianie w social mediach
Klasyka, ale wciąż działa. Niech czytelnicy klikną „share” – jeśli już nie kupią, to przynajmniej zrobisz z nich darmowych marketerów.
A teraz najważniejsze.
Nie rób tego na ślepo. Mierz wszystko – co klika, co nie klika, co generuje leady, co jest martwym elementem. Testuj różne opcje i wyciskaj maksimum z ruchu na blogu.
Fun fact: Badania pokazują, że dobrze zaprojektowane CTA potrafi zwiększyć konwersję nawet 4-krotnie. Cztery razy więcej klientów tylko dlatego, że nie zostawiłeś pustki pod artykułem.
Twoje wpisy blogowe mogą być maszynką do leadów… albo cyfrowym pamiętnikiem, którego nikt nie doczyta do końca. Wybór należy do Ciebie.

Strona kontaktu – czyli nie zostawiaj ludzi w niepewności.
Czytasz nagłówek i myślisz: „ej, przecież strona kontaktu to koniec drogi, tutaj się wszystko zamyka, the end”.
No właśnie – niekoniecznie.
Najczęściej strona kontaktu = formularz. Klikasz „wyślij” i… cisza. Zero informacji, kiedy ktoś odpowie, zero potwierdzenia, co się stanie dalej. To trochę jak zamawianie taksówki i słyszenie od kierowcy tylko: „będę, zaufaj mi”. No fajnie, ale kiedy? Za 5 minut czy za 5 godzin?
Jak to ogarnąć lepiej?
Powiedz, co się wydarzy dalej.
Po wysłaniu formularza pokaż:
- potwierdzenie, że wiadomość dotarła,
- kroki, jakie się teraz wydarzą („odpowiemy w ciągu 24h”, „odezwiemy się telefonicznie do końca dnia”),
- kontakt alternatywny, gdyby komuś spieszyło się bardziej (np. numer telefonu).
To prosta rzecz, a robi ogromną różnicę – użytkownik czuje, że ktoś faktycznie zajmuje się jego sprawą, zamiast wyrzucać wiadomość w cyfrową otchłań.
Co możesz dorzucić na stronę kontaktu?
Podobnie jak przy blogach, masz pole do popisu. W zależności od kontekstu możesz dodać:
- linki do najważniejszych wpisów blogowych – żeby użytkownik nie nudził się, czekając na odpowiedź,
- zapis na newsletter – jeśli już ktoś Ci ufa, to łatwiej go zachęcić do kolejnego kroku,
- ofertę specjalną – np. darmowy audyt, rabat na usługę,
- krótki film z podziękowaniem – pokazuje ludzką twarz marki i buduje zaufanie.
Wskazówka: Ludzie oczekują szybkiej reakcji – badania pokazują, że firmy odpowiadające w ciągu godziny mają nawet 7x większą szansę na konwersję niż te, które zwlekają. Strona kontaktu to nie „koniec”, to początek rozmowy.

Strona z podziękowaniem – czyli zmarnowana złota okazja
Zostawiasz dane, pobierasz ebooka, zapisujesz się na newsletter albo webinar i… co dostajesz?
Jedno wielkie „dziękujemy” i narka.
Niby normalne zachowanie – w końcu jesteś kulturalnym człowiekiem, podziękowałeś, harcmistrz pęka z dumy. Problem w tym, że grzeczność nie robi sprzedaży. Kliknięcie „dziękuję” samo w sobie nie sprawi, że Twój użytkownik pozna Cię lepiej, a już na pewno nie sprawi, że wróci.
Co można zrobić zamiast?
- Linki do social media
Thank-you page to jedno z niewielu miejsc, gdzie masz prawo bez wstydu wysłać ludzi w czeluści swoich sociali. Już Ci zaufali, zostawiając maila – teraz pokaż im, że mogą Cię śledzić też gdzie indziej. - Powiązane wpisy/blog
Jeśli nie chcesz od razu odsyłać w socialki, zrób to samo co na blogu – podrzuć powiązane treści. Właśnie wciągnąłeś użytkownika, więc szkoda go teraz wypuszczać. - Kolejne kroki
- Przy webinarze: od razu powiedz, co dalej – czy dostanie mail z linkiem, kiedy i jak się połączyć.
- Przy newsletterze/ebooku: pokaż, czego może się spodziewać – ile razy w tygodniu piszesz, co dokładnie dostanie, jakie korzyści z tego wynikają.
- Oferta specjalna / konsultacja
To miejsce, gdzie użytkownik jest „ciepły” – dał Ci dane. Możesz subtelnie dorzucić CTA w stylu: „Skoro już tu jesteś, zobacz nasze darmowe konsultacje / specjalną ofertę dla nowych subskrybentów”.
Dlaczego to ważne?
Thank-you page to nie koniec. To idealny moment, żeby podbić zaangażowanie. Użytkownik już zrobił krok w Twoją stronę – nie zatrzaskuj mu drzwi przed nosem, tylko pokaż, co dalej.
Pro tip: według badań MarketingSherpa, 68% B2B firm nie wykorzystuje thank-you pages do działań follow-up. Czyli ponad połowa marketerów dobrowolnie marnuje okazję, żeby pogłębić relację. Ty nie musisz być w tej grupie.

Strona z wynikami wyszukiwania – czyli sprzedawca zza lady, który mówi „nie ma”
Wyobraź sobie: szukasz w galerii handlowej jednej, jedynej rzeczy. Przerzucasz sterty, kopiesz w regałach, w końcu podchodzisz do sprzedawcy i pytasz. On patrzy, wzdycha i mówi: „nie ma”. Koniec. Wracasz do domu z pustymi rękami, a sklep… cóż, nic nie sprzedał.
Dokładnie tak czuje się użytkownik, który trafia na Twoją stronę wyników wyszukiwania i widzi komunikat: „brak wyników”. Zero pomocy, zero sugestii, zero pomysłów na to, co dalej.
Jak zrobić to lepiej?
„Nie ma” nie musi oznaczać „nic nie sprzedam”. Rolą Twojej wyszukiwarki jest zachować się jak sprzedawca, który zamiast odsyłać klienta z kwitkiem mówi: „nie ma tego modelu, ale mogę pokazać coś podobnego”.
W zależności od biznesu:
- sklep online → podobne produkty, alternatywy, promocje,
- biuro podróży → inne wycieczki w tej kategorii, popularne kierunki,
- blog/serwis contentowy → powiązane artykuły, najczęściej czytane treści.
Co warto pokazać zamiast pustki?
- „Czy chodziło Ci o…” – korekta literówek i podpowiedzi (klasyk z Google),
- popularne kategorie – skoro tego nie ma, może coś innego Cię zainteresuje,
- inni użytkownicy wyszukiwali – społeczny dowód, że inni też czegoś szukają,
propozycje alternatywne – np. inne produkty, wpisy czy usługi, które mają związek z zapytaniem.
Bonus: kopalnia wiedzy dla Ciebie
Wyniki wyszukiwania (zwłaszcza te „puste”) to złoto analityczne. Analizując zapytania użytkowników, możesz:
- dowiedzieć się, czego ludzie naprawdę szukają,
- uzupełnić braki w ofercie,
- poprawić nawigację strony.
Statystyka na dokładkę: aż 68% użytkowników rezygnuje, gdy nie znajdzie tego, czego szukało w wynikach wyszukiwania na stronie. Czyli suchy komunikat „brak wyników” to w praktyce równoznaczne z „brak klienta”.
Twoja wyszukiwarka to nie tylko narzędzie – to Twój sprzedawca pierwszego kontaktu. Zadbaj, żeby nie mówił klientom „nie ma”, tylko „zobacz, mam coś dla Ciebie”.

Strona potwierdzenia zakupu – czyli moment, w którym klient jest jeszcze gorący.
Wydaje się, że wszystko załatwione – klient zapłacił, dostał potwierdzenie i koniec historii. Ale to właśnie tutaj zaczyna się magia.
Najczęstszy błąd? Pytanie o założenie konta w najgorszym możliwym momencie – przed płatnością.
To trochę jak sytuacja, w której chcesz zapłacić w sklepie stacjonarnym, a kasjer nagle mówi:
„Czy chciałby pan dołączyć do naszego klubu wielkich korzyści? Wystarczy wypełnić ten formularz, poczekać na kartę, a potem dopiero zapłacić”.
Efekt? Klient rezygnuje, zakupy odłożone, a sprzedawca pluje sobie w brodę.
Jak to ogarnąć lepiej?
Zamiast zatrzymywać klienta w trakcie procesu, przenieś założenie konta na stronę potwierdzenia zakupu. Wtedy można to sprzedać jako bonus:
- śledzenie przesyłki,
- historia zamówień,
- łatwiejsze kolejne zakupy,
- program lojalnościowy.
Tutaj klient już zapłacił, więc nie ma presji – zamiast „blokady” staje się to atrakcyjną opcją.
Co jeszcze warto dodać na stronie potwierdzenia?
- Instrukcje i materiały online
– przewodniki, filmy instruktażowe, FAQ związane z produktem. - Powiązane artykuły i treści
– np. poradniki, inspiracje, case studies. To dobry moment na edukację klienta i budowanie zaufania. - Up-sell / cross-sell
– jeżeli wcześniejsze próby nie zadziałały, tu masz drugą szansę. „Do Twojego produktu świetnie pasuje…” działa lepiej, gdy klient ma już poczucie bezpieczeństwa, że transakcja się powiodła. - Propozycja programu lojalnościowego
– nawet jeśli konto nie zostało założone, możesz subtelnie zachęcić do kolejnych zakupów.
Uwaga praktyczna
Możliwości zależą od platformy e-commerce, na której działa Twój sklep (nie wszystkie pozwalają na takie elastyczne podejście). Ale jeśli masz opcję – warto to przetestować.
Pro tip: Badania Baymard Institute pokazują, że średni wskaźnik porzuceń koszyka to 71%. Każda dodatkowa przeszkoda przed płatnością go tylko powiększa. Dlatego wszystkie „bonusy” lepiej przenieść na stronę potwierdzenia zakupu – tam klient już jest Twój.
Strona potwierdzenia to nie koniec transakcji. To moment, w którym klient jest najbardziej otwarty na dodatkowe działania – edukację, lojalność, a nawet kolejne zakupy.

Strona o firmie
Mało kto o tym myśli, ale statystyki pokazują, że strona „O firmie” to zwykle druga najczęściej odwiedzana zakładka po stronie głównej. Dlaczego? Bo zanim ludzie wydadzą u Ciebie pieniądze, chcą wiedzieć, z kim mają do czynienia. Czy jesteś wiarygodny? Czy za tym wszystkim stoją realni ludzie, a nie korpo-avatar złożony z lorem ipsum i stockowych zdjęć?
I co widzi klient po kliknięciu?
Galeria pracowników sprzed dwóch dekad, zdjęcia z imprezy firmowej w 2004 roku, ewentualnie jakieś ikony i grafiki, które nie mają nic wspólnego z Twoją działalnością. Zero aktualności, zero twarzy, zero zaufania.
Jak to ogarnąć lepiej?
Strona „O firmie” powinna być Twoim narzędziem do budowania zaufania – a nie skansenem. Zamiast wspomnień z pierwszego team-buildingu pokaż:
- „Poznaj nas bliżej” – aktualne zdjęcia zespołu, nie stockowe manekiny w garniturach.
- Misja i wartości, ale ludzkim językiem – nie korpo-bullshit w stylu „naszą misją jest synergiczna optymalizacja procesów”.
- CTA do rozmowy – „Chcesz pogadać z nami? Zostaw kontakt” albo „Umów się na konsultację”.
- Kontakt z konkretnymi osobami (jeśli pasuje do struktury firmy) – np. handlowcem, specjalistą czy project managerem.
Dlaczego to takie ważne?
Bo ludzie kupują od ludzi. Nawet w B2B. Strona „O firmie” to miejsce, gdzie użytkownik ma się upewnić: „tak, to są normalni, ogarnięci ludzie, mogę im zaufać”. Jeśli zamiast tego pokazujesz mu archiwum sprzed 20 lat – gratulacje, właśnie wysłałeś go do konkurencji.
Statystyka: według Blue Corona, 52% odwiedzających sprawdza stronę „O firmie”, zanim podejmie decyzję o kontakcie. To ponad połowa Twoich potencjalnych klientów.
Podsumowując: strona „O firmie” to nie album rodzinny. To narzędzie sprzedażowe i budowania zaufania. Zrób z niej żywą wizytówkę zespołu, a nie cyfrowe muzeum.

Sekcja dla klientów – login jako ściana, czyli „klub dla wybranych”
Trochę bardziej egzotyczny element strony – jedni go mają, inni nie. Ale jeśli już masz sekcję dla klientów i jedyne, co widzi przypadkowy odwiedzający, to smutny ekran z komunikatem „Podaj dane do logowania”… to właśnie postawiłeś przed nim mur wielkości Muru Chińskiego. Zero informacji, zero wskazówek, zero zachęty.
Jak to ogarnąć lepiej?
Zamiast serwować anonimowym gościom cyfrową ścianę, pokaż im:
- Jak uzyskać dostęp – jasna informacja: „sekcja dostępna dla klientów z aktywnym kontem” albo „dołącz, aby otrzymać login”.
- Jakie są korzyści – w tej sekcji czekają np.: instrukcje i materiały premium, rabaty i oferty specjalne, narzędzia do obsługi zamówień, wsparcie techniczne na wyższym poziomie.
Niech odwiedzający zobaczy, że za tym loginem nie stoi pustka, tylko coś wartościowego.
Po co to robić?
Bo wtedy zamiast „O nie, ściana – zamykam stronę”, pojawi się „Ej, to wygląda ciekawie – chcę tam wejść”. Zamiast bariery tworzysz przedsmak ekskluzywności i powód, by zostać Twoim klientem.
Pro tip: Badania pokazują, że treści premium i „gated content” potrafią podnieść konwersję leadów nawet o 45%, jeśli są dobrze opisane i obudowane wartością. Sam login nic nie sprzedaje – ale obietnica tego, co za nim, już tak.
Sekcja dla klientów nie musi być cyfrowym sejfem bez klamek. Zrób z niej narzędzie, które buduje ciekawość i pokazuje realne korzyści z bycia w Twoim wewnętrznym kręgu.
Zamiast ciemnego kąta światło w tunelu.
Pamiętaj, że Twoja strona powinna prowadzić użytkownika w każdym punkcie. Dawaj jasne drogowskazy, nawiguj, podpowiadaj. Dzięki temu odwiedzający nie czuje się jak w labiryncie z zamkniętymi drzwiami, a na jasnej ścieżce do celu swojej podróży.
Potrzebujesz pomocy w weryfikacji lub zaprojektowaniu podstron na stronie internetowej w sposób przyjazny dla klienta - daj znać, sprawdzimy jakie obszary już są zagospodarowane, a w czym mogę Ci pomóc.
FAQ
Co to jest dead end (ślepa uliczka) na stronie?
To cyfrowa ślepa uliczka – moment, w którym użytkownik nie ma żadnego sensownego kroku dalej. Zamiast płynnie przejść do oferty, zapisać się na newsletter czy kupić produkt, widzi pustkę. Efekt? Zamknięcie karty i starcona szansa.
Dlaczego dead endy są groźne dla biznesu?
Bo każdy taki moment to potencjalnie stracony klient. Statystyki są brutalne – 88% użytkowników nigdy nie wraca po złym doświadczeniu. Jedna źle przygotowana 404 albo pusta thank-you page i właśnie machasz klientowi na do widzenia.
Jakie są najczęstsze przykłady dead endów?
- Strony 404 i błędy bez alternatywy.
- Blogi bez CTA (czyli piękny pamiętnik, który nic nie sprzedaje).
- Strony kontaktowe, które milczą po wysłaniu formularza.
- Thank-you page, które nie prowadzą dalej.
- Wyniki wyszukiwania z komunikatem „brak wyników”.
- Potwierdzenie zakupu w sklepie, które niczego już nie proponuje.
- Strony „O firmie” wyglądające jak album klasowy sprzed 20 lat.
Jak mogę rozpoznać dead endy u siebie?
Wejdź na stronę i zadaj sobie pytanie: „Co użytkownik ma zrobić dalej?”. Jeśli odpowiedź brzmi „zamknąć kartę”, to bingo – masz ślepą uliczkę.
Jak naprawić ślepą uliczkę?
Prosta zasada: zawsze dawaj kolejny krok. CTA, linki do powiązanych treści, rekomendacje produktów, zapis na newsletter, kontakt – cokolwiek, byle nie pustka.
Czy dead endy zdarzają się tylko małym firmom?
Nie. Nawet największe marki potrafią spieprzyć sprawę. Różnica jest taka, że one mają budżety, żeby przepalić miliony. Ty – raczej nie.
Jak sprawdzić, ile mnie kosztują dead endy?
Odpal Google Analytics. Zobacz, gdzie użytkownicy najczęściej wychodzą. Policz, ile warte są dla Ciebie leady lub sprzedaże. Nagle okaże się, że Twoja 404 kosztuje więcej niż nowy iPhone.